Dosłuchuję właśnie kolejnej z 52 płyt. Przy okazji zaczęłam się zastanawiać, czy jest jakiś sposób na idealny singiel? Nie robię jakiegoś szczególnego researchu przed odsłuchaniem płyty, ale często pierwsze wpadają mi w ucho utwory, które są singlami.
Przypomina mi to rozdział z książki "Siła nawyku" Charlesa Duhigga o
utworze "Hey ya!" zespołu Outcast, przy okazji którego dowiedziałam się o istnieniu
algorytmu określającego "polubialność" utworu muzycznego. A robiącego to
na tyle skutecznie, że aż za bardzo: przewidział on bowiem
popularność "Hey ya!", zanim ludzie byli gotowi na przyswojenie tego
hiperbodźca, czyli na polubienie go. Co za paradoks.
Ja uważam "Hey ya!" za pioseneczkę przyjemną,
lekką i radosną. Nie tego szukam w muzyce, dlatego wolę unikać, zarówno fonii jak i wizji. Teledysk do tego kawałka jest jak fast food. Człowiek
siada przez ekranem i zaczyna się ślinić, ogłupiony kolorowym, migającym
i... uch... Za to algorytm rozgryzający mój gust nie musiałby być jakiś bardzo skomplikowany.
W każdym razie zastanawiam się jak to wygląda z punktu
widzenia muzyka. Muzyku, czy wiesz, że piszesz właśnie singiel? I że ten
singiel będzie podobny pod względem singlowatości do innych singli, bo
po prostu będzie się rzucał w ucho na tle całej płyty?
Skoczmy 10 lat później od "Hey ya!", bo dobrym przykładem będzie ostatnia płyta Pearl Jam. "Mind your manners" - oooch, tego bym chciała słuchać.
No a reszta płyty...? Cóż, nie powiedziałabym, że jest aż taka jak "Mind your manners"... Mniej chilli albo więcej zasmażki, nie wiem, bardziej kluchowata i dopiero posmak zostaje troszkę ostrawy... No ale co ja się tam znam, jak moja kapryśna pearljamowa psychofania będzie dopiero kończyła 2 latka...
Wyobrażam sobie, że wiedzą tajemną, pokrewną okultyzmowi, jest wybieranie najbardziej reprezentatywnego utworu i w ogóle układanie kawałków w jakiejś kolejności na płycie (nikt chyba jeszcze nie wpadł na zrobienie płyty, która sama by odtwarzała kawałki w kolejności losowej). To wszystko zależy od tylu czynników, że żaden algorytm by tego wszystkiego nie ogarnął, chociaż sprowadza się do jednego: zaskoczy albo nie zaskoczy.
Skoczmy 10 lat później od "Hey ya!", bo dobrym przykładem będzie ostatnia płyta Pearl Jam. "Mind your manners" - oooch, tego bym chciała słuchać.
No a reszta płyty...? Cóż, nie powiedziałabym, że jest aż taka jak "Mind your manners"... Mniej chilli albo więcej zasmażki, nie wiem, bardziej kluchowata i dopiero posmak zostaje troszkę ostrawy... No ale co ja się tam znam, jak moja kapryśna pearljamowa psychofania będzie dopiero kończyła 2 latka...
Wyobrażam sobie, że wiedzą tajemną, pokrewną okultyzmowi, jest wybieranie najbardziej reprezentatywnego utworu i w ogóle układanie kawałków w jakiejś kolejności na płycie (nikt chyba jeszcze nie wpadł na zrobienie płyty, która sama by odtwarzała kawałki w kolejności losowej). To wszystko zależy od tylu czynników, że żaden algorytm by tego wszystkiego nie ogarnął, chociaż sprowadza się do jednego: zaskoczy albo nie zaskoczy.
A nawet jeśli powstałby program, który nie tyle jest w stanie określić, jak bardzo się coś może spodobać, ale jeszcze stworzyć coś takiego, to singiel w jego wykonaniu, ten idealny singiel, kwintesencja singlowatości, pewnie byłby nie do słuchania. Tak jak "Hey ya!" zanim ludziom wbito do głów, że ma im się to podobać.
Muzykografia:
Outcast "Hey ya", 2003
Pearl Jam "Mind your manners", 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz