Może nie będę bardzo popularna, ale cóż, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, docierają do mnie takie informacje jak ta, że zbliża się BlizzCon*. To takie Święto Lasu, ale dla wielbicieli sportu w wydaniu "e", szczególnie tych od niewinnej gry towarzyskiej Diablo (to pan Natanek reklamował, więc pewnie każdy kojarzy) i innych -craft'ów, produkowanych przez mniejsze-od-Disneya-ZŁO: Blizzarda.
W każdym razie, dowiedziałam się przy okazji, że istnieje zespół Level 70 Elite Tauren Chieftai (czy też 80, czy 90, czy ile oni w końcu wbili tych leveli...) grający
"utwory o tematyce gier Blizzardu"**.
Co to znaczy?
Że paru panów
pracujących w tej korporacji, w ramach odreagowania, gra trash o tym, że na przykład
utożsamiają się z dwunożnym, zębatym rybo-jaszczurem zwanym Murlokiem. Hę?
Póki co jestem zafascynowana, bo czuję, że trafiłam na the weird
part of the music... W dodatku trochę wgrygrałam, więc czasami nawet chwytam te
subtelne wieloznaczności i dlatego zaczęłam się poważnie zastanawiać nad
sobą...
Hmmm...
A właściwie nad związkiem gier komputerowych, muzyki i ich wpływem na moją kompetencję kulturową, bo:
...jako
dziewczynka w sukience w kwiatki grywałam w "Prince of Persia" przy
"Reload" Metalliki. Dłuugo ten album kojarzył mi się z
charakterystycznymi "szczękami", które przecinały księcia na pół.
...trochę później grałam w "Command and Conquer: Tiberian Dawn" i od tamtej pory w
chwilach kryzysu słucham soundtracka, swoją drogą - genialnego,
autorstwa Franka Klepackiego. Co jest bardziej epickiego niż Marsh to
Doom!
Co więcej! (O zgrozo, pogrążajmy się dalej...) Muzykę z gry gra mój
telefon, kiedy dzwoni ktoś, z kim kiedyś w tę grę grałam. Myślę o Heroes
of Might and Magic II i fikuśnych trąbach z zamku Warlocka, które
zawsze mi się podobały (ale grałam Tytanami).
Tak więc słuchałam muzyki grając, słuchałam muzyki z gry, muzykę z
gry zastosowałam do celów praktycznych. Oznacza to, że gry komputerowe
poważnie rzuciły mi się na uszy.
Co mnie lekko niepokoi? Że...
to gry komputerowe. Nie odgłosy natury, szum morza, Szopena albo ludowe
przyśpiewki prababci żującej maniok... Tylko gry komputerowe! To chyba
już jest ostateczny dowód na to, że jestem techno-dziecięciem!
A zespół LVL80ECT, te blizzardziątka trashowate, no
cóż, świadczą, że z tą przypadłością nie jestem sama... i nie jest ze mną jeszcze tak źle, ale przecież wiemy
co jest dalej:
dziecięcia współczesne, które kumają tablety, a zwykła
gazeta jawi się im jako coś w wysokim stopniu podejrzanego, dla których
ptaszki robią "tweet-tweet", a nie "ćwir-ćwir", którym wyświetla się na
czerwono stan baterii, jak są głodne...
Ooo, apokalipsa!
No dobrze, przecież nie dramatyzuję. Ja tam czuję się dobrze, wprost postmoderniście. Tu chodzi o to, że czy tego chcemy, czy nie, technologia się rozwija, daje nam gry komputerowe, my w nie gramy i są one dla nas ważne. I dlatego wszystko, co się z nimi wiąże, też się staje ważne. A muzyka w grach pełni chyba ważniejszą rolę niż w horrorach, bo jak na moim przykładzie widać, czasami się uniezależnia...
*8-9 listopada, jako rzecze sam zainteresowany
**jako rzecze Ciocia Wiki.
Muzykografia:
zespół LVL70ECT (i 80, i 90...)
Metallica "Reload" (1997)
soundtrack do "CnC: Tiberium Dawn", Frank Klepacki (szczególnie "Marsh to Doom")
ee... fikuśne trąby z zamku Warlocka z HoM&MIII
Grografia:
Prince of Persia (1989)
Command & Conquer: Tiberium Dawn (II poł. lat 90. XX wieku, że to tak ujmę)
Heroes of Might and Magic II (1996)