niedziela, 28 kwietnia 2013

Bowiemu się udało...

...mnie wkurzyć.

Pan protoplasta pana Andreja Pejica ma 66 lat. Nagrał 24 płyty solowe. Ma za sobą epizod bycia kosmitą. Był też wielbicielem Orwella, ale bez wzajemności. Znany jest też z tego, że ubierał się w różne ubrania. Zdarzyło mu się być zaangażowanym Berlińczykiem Zachodnim, a zaraz potem eleganckim panem w garniturze z fryzurą księżnej Diany. Później przeżył swoje nastoletnie lata grając w zespole hardrockowym. O jej, czego to ten pan nie robił! Był zbereźny, grał z Iggym Popem, miał kilka ostatnich razów...  Zdaje się, że marzył o zostaniu pisarzem muzycznych kryminałów i to nawet ze skutkiem jednej płyty*. 
To on nagrał "Under Pressure"!
A w wolnych chwilach gra w filmach.
Można powiedzieć, że kwietniowa pogoda była mniej zmienna niż David Bowie. W dodatku tak jak Bowie, pogoda nie nagrała ostatnio płyty.

Ha, właśnie! Ów symbol galopującego postmodernizmu (z rozzuchwaloną popkulturą w rozchełstanej disco-kiecce na grzbiecie) nagrał płytę. Ale płyta ta jest tylko szarą eminencją mojej frustracji, bo to z jej okazji przy każdej okazji wszędzie z rozrzewnieniem robi się przegląd wszystkich reinkarnacji muzycznych pana co-wie.

To nie o to chodzi, że jestem jakaś cięta na Bowiego. Przeważnie sobie nie przeszkadzamy. On cośtam z radia wyśpiewuję, nie zawraca głowy. No, poza jednym jedynym kawałkiem, który płynie w memoobiegu popkultury jakby był tam od zawsze. Oto przeżuty po tysiąckroć utwór, którego refren przyprawia mnie o wzdrygnięcie prawie tak samo jak piosenka o chodzeniu boso pewnego lokalnie znanego zespołu góralsko-bliźniaczego. Z resztą, o, złośliwości, ów zespół i ów refren mają ze sobą coś wspólnego.

"Ch-ch-ch-changes..."


Gdzie tu jest powód do irytacji? Uaaa, nie mogę tego słuchać! No po prostu nie mogę! Kojarzy mi się z najbardziej tandetną i nachalną odmianą popkultury. Z takim paskudnym, różowym świecidełkiem, które się lepi do człowieka i nie chce puścić. I to nie chodzi nawet o sam utwór, ale o jakieś jego kulturowe zużycie, o jego zdżinglowienie do cna... O jego zeshrekowanie, o jego Lindsay Lohan i akompaniowanie przy zmianie płci.
A może się czepiam, bo spadłam z rowerka i potłukłam kolano jak akurat to leciało w radiu. Nie wiem.
Moja awersja jest jednak jednoznaczna i nie do opanowania. A w nieznoszeniu pewnego popowego hitu wszech czasów nie jestem sama. Na przykład Jason Webley sobie tak poradził ze swoim koszmarkiem:



No i całkiem zabawnie.

Mnie natomiast pociesza trochę to:


To takie post... ;P


*referuję za ciocią Wiki, więc co złego to nie ja.