piątek, 13 grudnia 2013

Niedosłyszałam, dosłuchuję

Pearl Jam już nadrobiłam, przeszłam przyśpieszony okres psychofanii, teraz jestem już spokojna. Jednak edukacja muzyczna nigdy się nie kończy, bo nikt jest Wojciechem Mannem (poza Wojciechem Mannem, oczywiście), który wie o muzyce wystarczająco dużo, że może sobie tylko świeżynki przeglądać.
Moja edukacja zaczyna się od żenującego wyznania, na które teraz czas: nigdy nie słuchałam PJ Harvey. To nie to, że nie wiedziałam o jej istnieniu albo coś. Po prostu padła ofiarą tego samego syndromu muzycznej ignorancji, co Pearl Jam. PJ Harvey to klasyka, muzyka PJ Harvey jest kultowa. A człowiekowi nie chce się słuchać rzeczy "kultowych". Dlaczego? Bo to nie mój kult! To już swoje zrobiło, miało swoją generację (co prawda nie tak odległą, ale skoro ja tego nie słucham a jest kultowe, to znaczy, że ktoś tego słuchał dawno), która się z tym utożsamiała - teraz ta generacja to wapniaki, więc jak to świadczy o tym przedmiocie kultu? Też jest wapniacki. A teraz to co innego, MY teraz jesteśmy już INNI. 



Dlaczego mimo leciutkiej warstewki wapna osadzającej się w moim błogo ignoranckim umyśle na koncepcie o nazwie "PJ Harvey", zaczęłam jej słuchać? Jakoś tak wyszło, podczas surfowania po różnych playlistach, że ucho się czepnęło i zażądało więcej. Nie dyskutuję, słucham i co...?

Co z moją innością, z oryginalnością muzyki "mojego pokolenia"? Pomińmy fakt, że muzyka ewoluuje, a PJ jest chyba babcią tego, czego słucham, a co ma być takie nowoczesne. To jeszcze o niczym nie świadczy.
Co z moją wrażliwością muzyczną kiełkującą na Metallice? Okazuje się, że nie jest wcale taka nieczuła na muzykę "wapniacką".
No i nawet da się tego słuchać. No i nawet ciary bywają, jak człowiek się zaangażuje. I nawet liry korbowej* nie ma, tylko ludzkie instrumenty, takie... nasze.

Czyli nie jestem jeszcze jakaś kosmicznie industrialna, postapokaliptyczna, czy nie wiem jaka miałabym być, żeby nie przyswajać PJ... Że dobra muzyka to dobra muzyka. Czasami warto przekroczyć mur, który się tworzy w człowiekowej głowie i sięgnąć po to, co "wapniackie". Wiem, że to nie jest odkrycie tygodnia, ale komu się na codzień chce słuchać klasyki, jeśli właśnie wyszła nowa płyta jakiegoś Arctic Monkeys, innego Puscifera czy deluxowy Franz Ferdinand?


*Nic nie mam do liry korbowej, też bywa rockowa.