poniedziałek, 23 stycznia 2012

Narkotyczna muzyka

W wolnych chwilach tropię muzykę, idąc śladem jakiegoś instrumentu. Ostatnio ulubiłam sobie instrumenty perkusyjne, np. bongosy. A bongosy doprowadziły mnie do tego:



Zainteresowała mnie historia powyższego utworu, który został, jak mówi auntie Wiki, banned by some U.S. radio stations because of supposed drug references. Dla jasności: koń się nie spodobał, bo się niektórym radiowcom kojarzył z heroiną (ciekawe skąd u nich takie skojarzenia, że tak pójdę tokiem myśli Dee Snidera). Nie muszę chyba mówić, że wcale nie przeszkodziło to w osiągnięciu dosyć dużej popularności tego kawałka. Na świecie.


Supposed (or not) drug reference...

...odegrało duża rolę w przypadku nie jednego zespołu. Taka moda, były lata 70. XX wieku: dzieci kwiaty, pokój, miłość, LSD (czy też "Lucy in the Sky with Diamonds") i białe króliki zmierzające do Kalifornii.
Muzyka tamtych czasów przemawia do mnie z głębi dziejów uroczym, poetyckim językiem, udowadniając mi, że to nie tylko w Polsce lat 80. XX wieku w słowach przemycano jeszcze inne treści, niż by się wydawało na pierwszy rzut ucha. Przemycano, ale O CZYM! I czym to się dla nich skończyło...


Wchodzę tutaj w jakieś rozważania historyczno-kulturowe... Właśnie zorientowałam się, że mam głowę pełną motywów z tamtych czasów, nie tylko muzycznych. Amerykańska trauma ruchu hipisowskiego jest silnie reprezentowana w kulturze "ogólnoświatowej". Mam ochotę zrobić remanent i sprawdzić procent cukru w cukrze, czyli ile jest narkotyków w muzyce, której słucham. 

Prrrrrrrrry...!

Na razie zatrzymam się na tym konkretnym koniu, który nie miał imienia, czyli asekuracyjnie: na tekście. Anglojęzyczna ciocia Wiki mówi, że inspiracją dla tekstu nie była heroina, a pustynia z obrazu Salvadora Dali i koń z obrazu Eschera. Daleko więc od narkotycznych wizji nie odchodzimy...

Nudna niby-interpretacja utworu muzycznego


W "A Horse with no Name" podoba mi się "melorecytacja" tekstu. Brzmienie głosu wokalisty wydaje mi się być niepokojące. W jego sposobie wypowiadania jest monotonia, która powoduje u mnie taki... przydech, oczekiwanie na rozładowanie. Rozładowanie jednak nie nadchodzi, zwrotki płyną dalej, a ja jestem utrzymywana w stanie napięcia. 
Z braku tlenu, prawie się kręci w głowie - jest to trochę narkotyzujące. Ale równie dobrze może być to monotonia pustynna, brak mi tchu z gorąca i jednostajności pustynnego krajobrazu.
Zwrotki przechodzą w melodyjne, melancholijne "nanana". Nie, nie jest to "nanana" beztroskie. Przywodzi mi na myśl bezwładność gorącego powietrza
Serio.

Nie wiem na ile moja interpretacja jest pod wpływem tego, co wyczytałam, ale dobry taki odbiór jak i każdy inny. Ciekawa jestem jak to jest z obrazowaniem w muzyce. Uważam, że tutaj pustynny skwar i duchota zostały oddane, choćby na poziomie linii wokalnej. 
Nie znam się zupełnie na gitarach. Z obcych wyrazów u cioci wnioskuję, że jest tam jakiś myk gitarowy. Tym razem nie próbuję wnikać w strukturę instrumentalną, a o bongosach będę jeszcze pisać. 


Na tym więc skończę. Sporo mam do myślenia. 

P.S.: A tu o tym, co wymyśliłam: Naćpana twórczość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz