środa, 16 października 2013

Muzyczna amnezja ze szczęzakiem*

Gdy byłam małą Dynką, muzykę wtłaczaną miałam wprost przez ciemiączko. Jej strumień nieprzerwanie wypełniał moją podświadomość, wpełzł do snów, położył fundament pod hard rock state of mind.
Wtedy nie znałam jeszcze słów, nie mogłam więc znać nazw zespołów, utworów. Dopiero później, przekroczywszy próg świadomości, nabyta za niemowlęctwa muzyka zaczęła dawać o sobie znać. Wystarczyło, że usłyszałam parę dźwięków czegoś, co często leciało nad moją kołsyką, a doznawałam iluminacji: ja to znam! To jest we mnie, czuję, że całe siedzi w głowie, płynie w żyłach! Skąd? A przede wszystkim: co to?
Poznawanie nazw zespołów było trochę jak poznawanie siebie. Co wtedy mogło grać, kiedy leżałam w łóżeczku w tym niepokalanym stanie niekumania świata?
Na przykład Black Sabbath. Trudno jest opisać uczucie, które spowodowało u mnie Sabbath Bloody Sabbath. To jakbym doznała wglądu w poprzednie wcielenia! To jakbym złamała jakąś transcendentalną granicę w sobie i ujrzała Prawdę! (Ładna ta prawda, że mam Ozzy'ego w głowie...)
Z resztą, co bym w tym mistycznym tonie nie pisała to i tak osobliwe uczucie, że chociaż się wie, że oto słucham tego utworu po raz pierwszy, a okazuje się, że jest on tak znajomy jak ja sama, że pamiętam każdy dźwięk.
Myślę, że większość tej muzyki już w sobie odkryłam, że wywlekłam ją z nieświadomości, oswoiłam w świetle dnia i mogę ją odnaleźć i posłuchać, bo wiem, kto grał i w ogóle, że grał. Dawno nie doznałam już takiej iluminacji z życia-przed-życiem. Jeednak ostatnio udało mi się doznać cienia tego uczucia.

Czekając na ekskluzywny koncert (taki typu na 5 znajomych i 3 przypadkowych słuchaczy), usłyszałam z knajpianych głośników utwór, który znam świetnie, a za nic w świecie nie wiem kto, co, w którym roku i dlaczego. Toż to hańba! Zaczęłam skręcać się, próbując wychwycić tekst - konia z rzędem za ustrojstwo wyszukujące muzykę po dźwiękach. Skrzętnie zanotowałam parę wyrwanych z kontekstu słów (takich jak away, remember, million miles - bardzo charakterystyczne wyrażenia, nieprawdaż?) i zaznałam chwilowego spokoju.
Później z tych moich upojonych bazgrołów cudem udało mi się dojść, że to był...

Co za ulga! A to ich najbardziej znany kawałek. Nie chcąc ograniczać swoich horyzontów do powszechnie znanych faktów, włączyłam sobie płytę. I właśnie wtedy TO nastąpiło!
Onieśmielające poczucie znajomości zalało mnie już od pierwszych dźwięków. Później tylko narastało: znam całą płytę jako jedną kompozycję, a nie jakieś przypadkowe kawałki. Musiałam jej więc słuchać wielokrotnie. Ale, na litość, jak to, skąd? 
Płyta została wydana w 2000 roku, a więc musiałam poznać ją będąc już całkiem człowiekiem samosterującym. Ale co z tego, jak cierpię na miejscową muzyczną amnezję, no nie pamiętam z jakiej to okazji ja tak dobrze poznałam ten kawałek muzyki.

-uwaga, dalej wydedukowana sentymentalna podróż z wątkiem miłosnym-

Nie pamiętam, ale, Watsonie, dedukcja to potężne narzędzie. Tak oto wydedukowałam i przy tej wersji będę się upierać (przynajmniej dzisiaj), że:
płytę At the Drive-In "Relationship of Command" w wersji hmmm... homemade dostałam niezbyt dobrze opisaną w prezencie od mojego pierwszego (sic!) Tego Jedynego. Był rok 2000, byłam niezmiernie nieletnia, on był poważnym chłopakiem, słuchał Sick Of It All, Madballa i innych Flapjacków.
Płytki słuchałam w kółko, bo to przecież od Tego Jedynego. Nie wiedziałam czyja jest, bo jego charakter pisma to z pewnością jedna z cech przybliżających go do wymarzonego zawodu lekarza (poza tym że z autopsji poznał ludzkie ciało pod kątem złamań, stłuczeń i rozcięć). Oprócz tego nagrał mi cała dyskografię Illusion - och, zakochanym nie straszne prawa autorskie! Te płyty jeszcze gdzieś mam, ale nawet nie mam już ich na czym słuchać, bo się ostatecznie zachmurzyłam.

Taaak, z tego wszystkiego wyszło mi wspomnienie mojej pierwszej miłości, ale to i tak tylko cień emocji doznawanych w momecie odkrywania muzyki, którą nasiąknęłam w skorupce jeszcze będąc
Patrząc teraz na At the Drive-In - ta ekspresja, zachowanie na scenie, ten wokal...! Jeszcze będę się nimi napawała, bo podobają mi się prawie jak Rage Against The Machine.
Skoro już mi tak nastoletnio, to na koniec mam nastolatkową złotą myśl:
Kochać to znaczy słuchać twojej muzyki w kółko, nawet gdy ciebie nie ma.

Muzykografia:
utwór: Black Sabbath "Sabbath Bloody Sabbath"
płyta: At the Drive-In "Relationship of  Command"
zespoły: Sick of it All, Madball, Flapjack, Illusion, Rage Against the Machine

*SZCZĘZAK - happy end po polsku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz