niedziela, 20 kwietnia 2014

Alergiczne uRojenia

Park to dobre miejsce na spotkanie. Po deszczu, o zmierzchu, jest szaro i rysunkowo. Jak w komiksie z gatunku noir. Pelikany już odleciały, a ja siedzę na ławce i czekam. Widzę, jak skrada się do mnie mężczyzna w długim, szarym płaszczu. Zbliża się, a spomiędzy postawionych kołnierzy wydobywa się delikatny, konspiracyjny szept: „przypominasz mi... przypominasz mi...”. Na puentę czekam cierpliwie przez 2 min. i 44 s. Wreszcie kończy: „...ćmę” i oddala się.

Tak wyobrażam sobie dreszczowcowy utwór „Kokon” z 5. z 52 płyt: „Składam się z samych powtórzeń” Artura Rojka. Sama do końca w to nie wierzę, ale byłam uczciwa i przez tydzień, jedząc, pijąc, prasując i idąc do warzywniaka po ogórka małosolnego, słuchałam muzyki, na którą reaguję jak diabeł na święconą wodę. Zacznę więc od krótkiego wyjaśnienia...

Dlaczego nie lubię Artura Rojka?
Jego delikatny, cieniutki wokal jest kwintesencją tego, co doprowadza mnie do szału w śpiewie. Maniera naiwności i szeleszczenie polskimi głoskami jakby to były sreberka po cukiereczkach budzą we mnie berserkera-satanistę, który domaga się chłopięcej krwi i tylko chrypienie, ryki i tłuczenie ciężkimi gitarami po głowie go może uspokoić.

Na nazwę rojkowego zespołu od zawsze reagowałam alergicznie. Od jego twórczości odrzucały mnie dwie rzeczy: ideologiczność i polecacze. Złośliwcy mogą mi wytykać przewrotność a nawet obłudę, bo co, sama szukam ideologii w muzyce i sama mówię o sobie „psychofanka”, więc dlaczego mi to przeszkadza?

Powody mojej niechęci są czysto egoistyczne. Ideologiczności nie trawię, gdy nie jest to moja ideologia. (Dotyczy to również ideologii, która była moja, ale już nie jest, czego przykładem jest Sweet Noise.) U Rojka ideologia smakuje mi manipulacją poczuciem wspólnotowości. Jego przekaz za czasów Myslovitz ujęłabym tak: „jestem taki wrażliwy, samotny i wyjątkowy i to jest coś TRÓ (i tu przewrażliwione, wyalienowane duszyczki czują, że one by chciały też być wyjątkowe i TRÓ), a ty nie musisz się starać, bo jesteś przecież jak ja”. Podane tym rojkowym głosikiem od razu aktywizuje mi system odpornościowy bardziej niż kocia sierść, roztocza i pszenica razem wzięte. W życiu nie sięgnęłabym więc po jego solową płytę!

Dlaczego wysłuchałam?
O ironio, ze względu na polecacza. Myślałam, że to przewrotne, acz naturalne dla ludzkiego organizmu obrzydzenie spowodowane poleceniem można zreutralizować tylko osiągając nirwanę... ale, jak się okazuje, wystarczy pojechać po ambicji (jesteś taka inteligentna i otwarta, itd., że co to dla ciebie jakiśtam Rojek!) i wszystko jest możliwe. Dlatego mój tydzień uRojeń i wszystkie poniższe przemyślenia, refleksje, opinie są dedykowane Tobie, polecaczu.

Do płyty przystąp, czyli historia zmagań z Rojkiem

Teksty
Wokal Rojka drażnił mnie od początku. Ratunkiem byłoby, gdybym potraktowała go jako instrument, co na ogół jest możliwe... ale nie tym razem. Po prostu nie mogłam nie słuchać tekstu. Rojek śpiewa bowiem po polsku, a dla kogoś, kto od miesiąca wlewa w siebie amerykański, brzmiało to wręcz egzotycznie. Nie wiem zresztą, czy należy nie słuchać tekstu w przypadku takiej muzyki. Niby wieloznaczne, tajemnicze i wymagające Poważnej Zadumy, mozaiki przewrotnych "błyskotliwostek" wyrwanych ze strumienia świadomości i okrytych aurą poezji... Ale czy to jest poezja? Czy udziwnianie rzeczy banalnych? A może raczej popowa proza śpiewana z gatunku realizmu magicznego?

Beksa
Słucham czasami radia. Zazwyczaj jest to Trójka. Nie jest to miejsce, które zapewnia spokój berserkerowi-sataniście, jest się narażonym na różne inne dźwięki, więc wcześniej już poznałam singiel „Beksa” z tym przenikliwym, długim wypikaniem wulgaryzmu brzmiącego w ustach Rojka niestosownie jak w ustach herubinka.
Zdążyłam też intelektualnie przetrawić ten utwór stosując niezbyt wyszukany klucz poetycki, czego wynikiem jest interpretacja: „Beksa” jest o transwestycie. A właściwie o peerelowskim pedale z „Lubiewa”.

Beksą po huligańsku przezywa się chłopca o rozchwianej, dziewczęcej wrażliwości, który nie pasuje do grupy swoich rówieśników, bo nie gra z nimi w piłkę i w ogóle jest jakiś inny. Cień wokół powiek to jak cień do powiek, brokat nakładany na twarz i (trochę po freudowsku) zawiedzione nadzieje matki to o jego kobiecej stronie. Fragment „mógłbyś zapamiętać mnie innego” wskazuje na przemianę, a „nie rozmawiam z nikim, z nikim się nie dzielę” to reakcja na odrzucenie: odizolowanie się od społeczeństwa.
Wokal Rojka jest tu wprost idealny: śpiewa mężczyzna, ale tak delikatnie jak po kobiecemu. Dziecięce chóry to jak pokłady traumy z dzieciństwa, która leży u podłoża ukobiecenia się. Warstwa muzyczna przywodzi mi na myśl sen podstarzałego ciecia o tym, że w świetle księżyca spaceruje po dachu magazynu w sukni z krynoliną.
Nie wiem, czy taka interpretacja ratuje tu cokolwiek. Mi trochę ulżyła w bólu, bo nadała temu jakiś sens, ale to wszystko dzięki Witkowskiemu.
Niestety istnieje do tego teledysk...



Reszta
...czyli jeszcze o tekstach. Interpretacja "Beksy" ułaskawia tylko "Beksę" i to tylko, gdy uda się, że teledysk jednak nie istnieje. Reszta narzuca się, wyłazi, drąży umysł i wnerwia. No nie da się tego słuchać do obierania ziemniaków albo nucić wycierając podłogę, bo człowiek się zaczyna zastanawiać, o co chodzi? Mimo że twórczość Rojka jest dla mnie tak ciężkostrawna, byłam rzetelnie uparta i słuchając płyty przez tydzień w kółko, po swojemu porozszyfrowywałam kawałek po kawałku i żadnej poezji więcej tam nie znalazłam niż:
„Lato 76” - kiedyś mogłem zginąć,
„Krótkie momenty skupienia” - jestem sparaliżowany,
„Kot i Pelikan” - mam rozkminy egzystencjalne, a Franek uczy się jeździć na rowerze (BTW: przy słowach "mimochodem czuję" natrętnie powracająca myśl, gdzie w ciele człowieka jest „mimochód”?), itd.
Te teksty męczyły mnie, bo pan coś do mnie mówił w moim ojczystym języku, a zrozumienie tego przynosiło mniej satysfakcji niż spodziewałabym się po wysiłku, jaki musiałam w nie włożyć. Z nudów doznawałam różnych wglądów i wizji, różne obrazy i postmodernistycznie ironiczne historie mnie nękały przez cały tydzień. Jak ta o Rojku w parku.

Muzyka
Przy niektórych kawałkach notowałam sobie, że ładne, gdyby nie słuchać tekstu. Na przykład "Kokon" i, o zgrozo, "Czas który pozostał" (o desperackim pragnieniu bliskości, uch, och i chlip, „nawet jeśli to nie to"). Kompozycje na „Składam się z samych powtórzeń” (o co mu chodzi z tym tytułem? kolejna pułapka na myśli!) kojarzą mi się z nowoczesnymi, przeszklonymi wnętrzami, industrialno-stylowymi, których betonowa szarość przełamywana jest kolorowym, obłym plastikiem i poduszkami w poszewkach z Ikei. Siedzi się w tych poduszkach, poprawia się na nosie okulary w grubych oprawkach i popija yerbatę albo inne czamba-łamba. Jest tam tak przytulnie i refleksyjnie... Że aż źle, źle, wszystko źle, kompletna futurologia jak dla kogoś siedzącego w ciemnym, zadymionym klubie z Motörheadem łomoczącym z dyndającego nad głową, zakurzonego głośnika. Ładnie może być, ale nie w tej knajpie, w której jestem ja.

Podsumowując
Od tego wszystkiego się tak rozwlekle rozpoetyzowałam... Przyswoiłam ten alergen, doznałam halucynacji, przepoczwarzyłam się wewnętrznie, ale chcę już wrócić do siebie. Płyta Rojka jest wyrazem takiej umysłowości, która od początku mnie odrzuca, w którą weszłam jak w krainę błogiej melancholii, ale której nie mam już motywacji zgłębiać. Tworzy klimat, w którym ciąży mi moja zbroja z ramoneski, jest mi smutno i zaczynam wierzyć, że czegoś mi brakuje, ale nie muszę się starać, bo nie jestem w tym sama albo coś takiego.

Jednak cieszę się, że posłuchałam. Myślę, że dzięki temu zyskałam jakiś kolejny stopień wtajemniczenia na drodze do nirwany. Dziękuję polecaczowi :) i mam nadzieję, że wszelkie uszczypliwości czy niesprawiedliwości, jakie znalazły się powyżej, odkupiłam cierpliwością i godzinami odsłuchiwania.




Muzykografia:
Artur Rojek "Składam się z samych powtórzeń", 2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz