sobota, 12 kwietnia 2014

Muzyka w bańce

Ostatnio dostałam płytę. Taką fizyczną, która będzie mi się fizycznie pałętać i wprawiać mnie w zdumienie, bo nawet nie mam na czym jej otworzyć. Mój najnowszej generacji kalkulator nie posiada stacji dysków. W dodatku topnieją moje zasoby muzyczne na dysku. Coraz rzadziej do nich sięgam, bo są chmury, więc po co mam sobie zaśmiecać pamięć?

Płyta jako fizyczny obiekt to dla mnie zagwostka. Przywykłam już do jutubów, spotifajów i innych, które nie dość, że mają to, czego słucham i mi to udostępniają, raz na jakiś czas wciskając mi jakąś reklamę albo i nie, to jeszcze podpowiedzą, co nowego w trawie piszczy, a co starego, ale podobnego. No i właśnie... Niby tyle możliwości! Ludzie lubią to, co znają, więc nic tylko polubiać kolejne zespoły proponowane przez algoRytmy, bo to wszystko takie samo, spokrewnione, podobne, lubiane przez innych, którzy słuchają tego samego... A potem mi smutno, że od słuchania amerykańskich zespołów, przybywa mi amerykańskich zespołów do słuchania.

I myślę, że stałam się chyba ofiarą "filter bubble", bańki informacyjnej. AlgoRytmy na podstawie tego, czego słucham, łącząc się z wirtualną nieświadomością wszystkich, którzy słuchają czegokolwiek, przewidują, co może mi się spodobać i rzadko się mylą. Raz na zawsze stworzyły sobie profil mojego gustu muzycznego i zamknęły mi dostęp do innej muzyki, zamykając mnie w bańce:

  • gatunki muzyki: rock, industrial, nu metal;
  • wokalista: długowłosy, zachrypnięty głos;
  • perkusista: robi dziwne miny;
  • gitarzysta: co najmniej  sztuk 2,
  • układ utworu: zwrotka, refren, zwrotka, refren, solówka, refren...
I nihil novi sub sole. Tylko nazwy zespołów się zmieniają.


Internet paradoksalnie zamiast poszerzać możliwości wyszukiwania informacji, zaczyna je okropnie zawężać. I tak, rzeczywiście nie można mówić już o internecie w liczbie pojedynczej. Są internety: każdy ma swój, a w nim treść tylko dla siebie, taką, jaką wybrał dla niego AlgoRytm. No i jak wyjść poza tą bańkę? Maksymalnie się wylogować i przedzierać przez gąszcz najczęściej słuchanych i oglądanych treści (czyli tzw. kwas dla mas)? Założyć sobie nowe konto, czyste, jeszcze nie sprofilowane, które zanim uzna, że mnie zna, będzie mi proponowało różne rzeczy? A przecież każde kliknięcie zawęża dostępne pole poszukiwań, raz słusznie, raz nie.

A może bańka informacyjna istniała zawsze? Przecież kiedyś dostęp do informacji też był ograniczony. Troszkę inaczej, bo sprowadzało się to do wymiaru fizycznego, a nie informatycznego i pokonać można było to również fizycznie: po prostu wymieniając się płytami z kuzynem z Gdańska. Podobno na świecie zostali jeszcze jacyś ludzie. Niby to ci, którzy dostarczają danych algoRytmom, którzy wciąż działają nieprzewidywalnie, niedoskonale, którzy lubią czasem posłuchać Spice Girls, chociaż są zagorzałymi blackmetalowcami, bo mają sentyment i już.

Jutro będzie o 4 z 52 płyt, ale od przyszłego tygodnia będę sprawdzać granice mojej bańki informacyjnej i ich wytrzymałość. Badać sprężystość i podatność na różne bodźce. Kto wie, może nawet wynajdę przebijak do baniek, który pozwoli na doznanie muzyki, o jakiej się mi nie śniło...? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz