niedziela, 27 kwietnia 2014

Kings of New Generation Slaves

Tydzień temu wyszłam od nielubienia, by połamać sobie głowę i zakończyć nielubieniem. Nie zniechęciło to następnego polecacza do zadania mi płyty: 6/52 "Youth & Young Manhood" Kings of Leon z 2003 r. 

Moja idea tygodnia słuchania opiera się na tym, że wrażenia zmieniają się w czasie. Najpierw przełamuje się barierę obcości, bo nic co obce nie jest lubiane. Z każdym odsłuchaniem pierwsze niejasne odczucia się krystalizują, a czasami zupełnie przekształcają: odrzucenie w zainteresowanie, nieufność w zachwyt, a zachwyt w znudzenie. Nie poradziłam sobie z tym ostatnio, Rojek rozsadził mi system, za dużo sprzecznych uczuć wobec niego miałam. Za to w tym tygodniu odczuć miałam za mało.


Już za pierwszym razem wyłowiłam 3 kawałki: "Red Morning Light", "Wasted Time" i "Trani". Takie fajne, do niezobowiązującego pokicania, kiedy się je usłyszy w radio. I tyle. Nic więcej. Pierwsze wrażenia, przewrotne skojarzenia wyblakły tak bardzo, że nie jestem w stanie ich przywołać. Pomyślałam, że Kings of Leon musiało się wydarzyć, bo takie były warunki. To jest naturalna konsekwencja rock'n'rolla, bleusa, jazzu, rocka, amerykańskości i młodzieżowości nowego tysiąclecia. Biorąc pod uwagę ich popularność, pewnie ta muzyka oddaje jakąś współczesną umysłowość, ale dla mnie jest przeźroczysta. Nic nowego mi nie mówi.

Piszę to z lekkim niepokojem, bo znudziłam się, a nie jest to muzyka do nudzenia słuchacza. A weźmy takie Riverside, co grało dzisiaj w Trójce setny koncert promujący ich ostanią płytę: "Shrine of New Generation Slaves".

Riverside dopiero zamula. Brzdękanie przez większość kawałka, nie ma tam jedynej właściwej struktury: zwrotka, refren, zwrotka, refren, solówka, refren. Konstrukcje mają jakieś misterne, tu szybciej, tu jakimiś gitarochami zajeżdżają, a zaraz jakimś organem Hammonda... To tak jakby nie było w filmie akcji, żadnej kobiety do uratowania, żadnego strzelania i wybuchów tylko pejzaże same. Kto by to oglądał?

Takie kiedyś miałam wrażenie. Rzeczywiście, Riverside ma się do popularnej muzyki tak jak "Obietnica zemsty" do "Snów" Akiry Kurosawy. Tego drugiego nie puszczą w święta w TVNie, bo nie każdemu się chce rozumieć, ale do mnie przemówiło. Tak jak Riverside. Bo przekroczyłam granicę osłuchania barbarzyńcy żyjącego amerykańskim, komerycjnym rockiem, moje pierwsze odczucie odrzucenia przepoczwarzyło się i jeśli napiszę słowo złego w odniesieniu do Riverside to ... to z sympatii. Jak Nosowska, która upokarza go, żeby go bardziej kochać.

Niestety, Kings of Leon nie zaskoczyło mi, ale wrażenia zmieniają się w czasie. Może jeszcze kiedyś do mnie ta youth-manhood muzyka przemówi? Albo Riverside przestanie przemawiać...?



Muzykografia:
album "Youth & Young Manhood" Kings of Leon, 2003 r.
album "Shrine of New Generation Slaves" Riverside, 2013 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz