niedziela, 6 kwietnia 2014

Z Mamoniem odkrywam Amerykę

Już bym się dała nabrać. Niby nowe, a znajome, a skoro znajome, to od razu się lubi, ale zaraaaz... Ile razy można odkrywać Amerykę?


W tym tygodniu, jako trzecia z 52 płyt, towarzyszyła mi wydana w 2001 r. "The War of Art" zespołu American Head Charge. Nazwa powinna mi już podpowiedzieć, że to zespół amerykański. Nie bez znaczenia było też to, że wygrzebałam go idąć tropem innych amerykańskich zespołów... hmm... Cóż, pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie choroby.

Nie jest to więc nic odkrywczego. Ciocia Wiki wyraźnie wymienia obok American Head Charge takie zespoły jak: System of a Down, Mudvayne, Slipknot, Slayer, Coal Chamber. Nie bez przyczyny spotifaje mówią o podobieństwie do Mushroomhead, Motogratera czy Dry Kill Logic. Metale w sosie własnym i nihil novi sub sole.

Nie dziwi więc, że od samego początku gładko mi wchodziło. Fajny wokal, mocny, konkretny, czasami drapieżny, czasami nawet dźwięczny, muzyka wystarczająco heavy, miejscami heavier, po prostu porządnie wykuta. Swojskie, przyjemne, takie po mojemu. I dopiero dzisiaj się zreflektowałam: tydzień upłynął mi pod patronatem Inżyniera Mamonia. Podoba mi się American Head Charge, bo to muzyka, którą znam.


Mam pozaznaczane kawałki, które szczególnie mnie cieszą, po kolei: "A Violet Reaction", "Never Get Caught" (szczególnie ze względu na drugą część utworu), "Self", singiel, a więc i teledysk "Just So You Know", dalej: "Fall", "Nothing Gets Nothing"... Ale joooj, czy ja jestem w stanie napisać o tym coś nowego, jak to po prostu industrialny rapo-nu-groove metal?

AHC nie miało też jakichś niezwykłych przygód w swojej historii. Coś sobie nagrali, spodobali się komu trzeba, nagrali "The War Of Art", potem kolejna płyta, zaczęli ćpać, wyszło jakieś DVD, po czym obwieścili na Myspace, że są RIP i tak im zostało. 3 lata temu zmartwychwstali, nagrali epkę i chcieliby coś jeszcze, więc zbierają kasę, o czym można się dowiedzieć z ich profilu, ale tym razem na fb. Tylko gitarzyści się troszkę wyróżnili, bo jeden z nich zagrał koncert nago, a drugi przedawkował.

AHC to wciąż ta sama Ameryka, którą dobrze już znam. Piszę o tym, jakby to była ich wada, ale to z babskiej przekorności. Tak naprawdę to ogromna zaleta, bo dają się lubić, tworzą muzykę, z którą jest mi dobrze. Dlatego chętnie do nich będę wracać.


Muzykografia:
American Head Charge "The War of Art", 2001. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz