Znam ich od niedawna, bo od "Hats off to the Bull" z
grudnia 2011 r. Singiel o tym samym tytule usłyszałam u Manna i pomyślałam: "uo, w
koło domu bedzie". Od tamtej pory jest, i jest, i jest... Muzycy zaraz po
ukończeniu trasy koncertowej z bykiem, weszli sobie do studio i wyszli z
płytką, a ona wyszła na świat 1 kwietnia br. Oznacza to, że w przeciwieństwie do moich
ostatnich odsłuchów, tym razem jestem
na czasie. :>
Znane mi Chevelle jest zdecydowanie bardziej oryginalne niż American Head Charge. Ciężka, porządna gitarowa podstawa i melodyjny wokal, który w głebi ma tak przejmującą, epicką nutę, że aż nasuwa się to nielubiane przez muzyków z Chevelle porównanie do Toola.
Znane mi Chevelle jest zdecydowanie bardziej oryginalne niż American Head Charge. Ciężka, porządna gitarowa podstawa i melodyjny wokal, który w głebi ma tak przejmującą, epicką nutę, że aż nasuwa się to nielubiane przez muzyków z Chevelle porównanie do Toola.
Utwory z "La Gargola" podzieliłabym na 3 typy. W większości to typ pierwszy - mroczne, wciągające, misterne w swoim ciężarze, z przenikliwym wokalem. Napięcie rozkłada się tu od chropowatej elektryczności przez lekkie przeciążenia do całkowitego wyciśnięcia powietrza z płuc. A wszystko to brudno i po ciemnku. Świetnym przykładem jest tu, oczywiście, "Hunter Eats Hunter". Czasami czuję się jakbym jechała ciężką kolejką górską po zardzewiałych szynach.
No i, o singlowatości, "Take Out the Gunmn", uwielbiam. Tak intrygująca, porywająca konstrukcja, która łączy to fikuśne stukanie z efektem "wciskania w fotel" uzyskanym w tak rozkosznie niedbałym stylu w refrenie...
No, ale do rzeczy. Drugi typ to kawałki z radiowym szlifem. Są mocne, rockowe, ale może nie aż tak mistyczne, jak w przypadku tych wyżej... Albo nie wiem, ale tak mi się skojarzyły. Na przykład "Chocking Game", a nawet "Under the Knife" i "An Island".
Trzeci typ to balladki: "The Ocean" i "Twinge", . Zazwyczaj wolne utwory najszybciej mnie nużą i odpadają w przedbiegach, ale płytę "La Gargola" przesłuchałam tyle razy, że nie nielubię ich. Żeby usłyszeć je na prawdę i móc o nich coś powiedzieć, potrzebuję jeszcze sporo czasu. Jest to możliwe, wiem to po pewnym wolnym utworze Pearl Jam, którego od pierwszego usłyszenia postanowiłam bojkotować, bo jest wolny i przez to pretensjonalny, ale po roku właście mi się zmieniło...
A jeśli o ploteczki chodzi, to Chevelle jest interesem rodzinnym. Na początku grało w nim trzech braci, potem brata-basistę zastąpił szwagier. Bo wiadomo, jak czegoś trzeba, to najlepiej udać się do szwagra. Poza tym, z tego co mi wiadomo, zespół nie gra rocka chrześcijańskiego. To okropne jak się za człowiekiem może ciągnąć coś, co zrobił w zeszłym tysiącleciu. Gdzieśtam jakaś piąta woda po kisielu na początku ich kariery była religijnie zaangażowana, a do nich się to tak absurdalnie przyczepiło, chociaż jak sami utrzymują, ich twórczość jest pozbawiona treści religijnych.
Mimo że na początku już entuzjastycznie się wygadałam, że "świetni", krótko podsumuję: bardzo mi się podoba. :)
Muzykografia:
Chevelle "La Gargola" 2014.
Ja za Chevelle po prostu przepadam odkąd ich poznałam kilka lat temu :) Wygląda jednak na to, że w Polsce są mało znani, a szkoda.
OdpowiedzUsuńSzkoda, szkoda... gdyby byli bardziej popularni to można by się łudzić, że nas kiedyś odwiedzą...
UsuńO tym samym pomyślałam... No, ale niestety nie zapowiada się nawet na to, żeby do Europy zawitali.
Usuń