poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Świeżo amerykańsko

W zeszłym tygodniu trochę podsłuchiwałam...  Tak mnie do nich ciągnęło...  W tym tygodniu wreszcie mogłam się pozachwycać całością. Ameryka, czy nie, są świetni! Przedstawiam 4/52 płyt: "La Gargola" Chevelle!

Znam ich od niedawna, bo od "Hats off to the Bull" z grudnia 2011 r. Singiel o tym samym tytule usłyszałam u Manna i pomyślałam: "uo, w koło domu bedzie". Od tamtej pory jest, i jest, i jest... Muzycy zaraz po ukończeniu trasy koncertowej z bykiem, weszli sobie do studio i wyszli z płytką, a ona wyszła na świat 1 kwietnia br. Oznacza to, że w przeciwieństwie do moich ostatnich odsłuchów, tym razem jestem na czasie. :>

Znane mi Chevelle jest zdecydowanie bardziej oryginalne niż American Head Charge. Ciężka, porządna gitarowa podstawa i melodyjny wokal, który w głebi ma tak przejmującą, epicką nutę, że aż nasuwa się to nielubiane przez muzyków z Chevelle porównanie do Toola. 

Utwory z "La Gargola" podzieliłabym na 3 typy. W większości to typ pierwszy - mroczne, wciągające, misterne w swoim ciężarze, z przenikliwym wokalem. Napięcie rozkłada się tu od chropowatej elektryczności przez lekkie przeciążenia do całkowitego wyciśnięcia powietrza z płuc. A wszystko to brudno i po ciemnku. Świetnym przykładem jest tu, oczywiście, "Hunter Eats Hunter". Czasami czuję się jakbym jechała ciężką kolejką górską po zardzewiałych szynach.

 
No i, o singlowatości, "Take Out the Gunmn", uwielbiam. Tak intrygująca, porywająca konstrukcja, która łączy to fikuśne stukanie z efektem "wciskania w fotel" uzyskanym w tak rozkosznie niedbałym stylu w refrenie...

 

No, ale do rzeczy. Drugi typ to kawałki z radiowym szlifem. Są mocne, rockowe, ale może nie aż tak mistyczne, jak w przypadku tych wyżej... Albo nie wiem, ale tak mi się skojarzyły. Na przykład "Chocking Game", a nawet "Under the Knife" i "An Island".

Trzeci typ to balladki: "The Ocean" i "Twinge", . Zazwyczaj wolne utwory najszybciej mnie nużą i odpadają w przedbiegach, ale płytę "La Gargola" przesłuchałam tyle razy, że nie nielubię ich. Żeby usłyszeć je na prawdę i móc o nich coś powiedzieć, potrzebuję jeszcze sporo czasu. Jest to możliwe, wiem to po pewnym wolnym utworze Pearl Jam, którego od pierwszego usłyszenia postanowiłam bojkotować, bo jest wolny i przez to pretensjonalny, ale po roku właście mi się zmieniło...

A jeśli o ploteczki chodzi, to Chevelle jest interesem rodzinnym. Na początku grało w nim trzech braci, potem brata-basistę zastąpił szwagier. Bo wiadomo, jak czegoś trzeba, to najlepiej udać się do szwagra. Poza tym, z tego co mi wiadomo, zespół nie gra rocka chrześcijańskiego. To okropne jak się za człowiekiem może ciągnąć coś, co zrobił w zeszłym tysiącleciu. Gdzieśtam jakaś piąta woda po kisielu na początku ich kariery była religijnie zaangażowana, a do nich się to tak absurdalnie przyczepiło, chociaż jak sami utrzymują, ich twórczość jest pozbawiona treści religijnych.

Mimo że na początku już entuzjastycznie się wygadałam, że "świetni", krótko podsumuję: bardzo mi się podoba. :)


Muzykografia:
Chevelle "La Gargola" 2014.

3 komentarze:

  1. Ja za Chevelle po prostu przepadam odkąd ich poznałam kilka lat temu :) Wygląda jednak na to, że w Polsce są mało znani, a szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, szkoda... gdyby byli bardziej popularni to można by się łudzić, że nas kiedyś odwiedzą...

      Usuń
    2. O tym samym pomyślałam... No, ale niestety nie zapowiada się nawet na to, żeby do Europy zawitali.

      Usuń