środa, 23 lipca 2014

Doznałam Przejmującego

Nie jest nowością, że robię różne rzeczy, żeby "od-zwyczajnić zwyczajność" i doznawać dzięki temu pełniej, żywiej, inaczej. Naciągam sobie uszy rojeniami, discołojeniami i Japończykami, odżegnuję się od Kanonu mojego hard rock state of mind i w ogóle heretyczką jestem, i to z własnej woli. Ale tym razem doznałam Przejmującego niezależnie od tego, czy go chciałam, czy nie.



Czym jest Przejmujące? To jest coś niesamowitego, ale zarazem bliskiego, co złamie codzienność i wymusi inne, świeże spojrzenie na świat. Pisałam o tym tutaj i, o zgrozo, spotkało mnie to. Moje Przejmujące: nadwrażliwość na dźwięki. Okazało się być bardziej możliwe, niż przypuszczałam, bo niby dlaczego nagle obcowanie z jakimkolwiek dźwiękiem miałoby mi, słuchającemu stworowi, sprawiać ból?

Ano wystarczyło zapalenie ucha.

No dobrze, ale nie ma katastrofy. Przetrwałam to i z nadzieją, że nie przepaliło mi się tam nic, żaden bębenek mi się nie rozstroił, powoli będę powracała do słuchających. A powrót swój zapowiem kolejnym słuchołamaczem od życzliwego polecacza. Ostrzegam też, że to będzie z cyklu "nie wiem, więc się wypowiem", ale czuję się bezkarna, bom chora. Jakiś czsa temu zapoznałam się z zespołem BOKKA. ]:->

Parafrazując niebieskoskórego klasyka: O, jak ja nieznoszę tych indie-alternatywnych marud!

Do końca życia mogłabym słuchać samego American Head Charge, ale przez ten mój wymysł od-zwyczajniania czuję potrzebę zapoznawania się z różnymi dziwactwami. A współczesna polska muzyka alternatywna jest wyrazem jakiejś obcej, rozpowszechniającej się umysłowości, od której wciąż się odbijam, jak w przypadku pana R.

Z jednej strony mam paradoksalne poczucie, że to, co niszowe i niezależne staje się popularne i powszechne, niebezpiecznie zbliżając się do pani Komerchy. Z drugiej strony niezrozumiałość tego rozsadza mi umysł obrazami, wrażeniami - co lubię - i jest jakoś... bliskie i, o jej, ładne. Taki właśnie jest utwór audiowizualny "Town of Strangers".


Roztkliwiłam się, kiedy obejrzałam go pierwszy raz. Poczułam się, jakbym czytała "Dolinę Issy" Miłosza albo jakoś tak. To nie jest moja ulubiona łupanka, to działa na zupełnie inne receptory: bardziej na te intelektualne niż proste i pierwotne typu "die motherfucker, die".

To jest dobry kawałek. I mogę go słuchać nawet teraz, bo nie rani mego ucha. Płyta, niestety, cała jest taka. Miałam nadzieję na większą różnorodność, więcej eksperymentu, a tu ciągle to samo wokalne rozwiązanie... Może i dobrze, można się przesycić tą podniosłością. Płyty słuchałam w podróży, przez co czułam się jak we własnym "Into the Wild": że niby kilka godzin telepania się dusznym busem to coś szczególnego, tak mi wszystko wypiękniało. No i nie miałam ochoty nikogo uderzyć.

Ogólnie rzecz biorą, miłe to, przyjemne, takie w sam raz na bolące ucho i niedobór intelektualnych wrażeń, na które cierpi dogorywający w łóżku człowiek. Ale niech mi już przejdzie, bo mam takie fajne rzeczy do przesłuchania...!
 
Muzykografia:
BOKKA "BOKKA", 2013

Obrazek by Rosa Menkman, CC BY-NC 2.

2 komentarze:

  1. a tak Bokka wygląda na żywo: http://tnij.org/bokka_uniforms :) nikt (niby) nie wie kim są i te fazy.. :P ale działa, wzmaga hipnotyczny nastrój.
    masz rację, że nisze muzyczne wydają się wypływać na powierzchnię, ale to chyba tylko złudzenie, zależy w jakich kręgach się poruszasz.. włącz sobie eremef, zmienisz zdanie:) tak czy siak, niech się rozprzestrzenia taka albo inna alternatywa muzyczna jak chce, ważne jest w tym dla mnie to, że marszczy mózg:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spaliłeś mi temat, bo miałam ochotę się ponaśmiewać z tej ich tajemniczości... :P Prawie słusznie prawisz. O prawdziwych niszach muzycznych nie mam pojęcia, bo właśnie są prawdziwymi niszami muzycznymi, a ja nie jestem z kręgu niszowców.

      Usuń