wtorek, 3 czerwca 2014

Deszczowe progresy

Lekko prowokacynie poruszyłam kiedyś temat związku płci z preferencjami muzycznymi. Po ostatnim tygodniu zaczynam dochodzić do wniosku, że na dobór muzyki wpływ może mieć też pogoda.

Miało być tak: 11/52 "God is an Automaton" Sybreed z apokaliptycznego roku 2012. Po względem ideologii spodobał mi się tytuł płyty, spodobał mi się tytuł pierwszego kawałka "Posthuman Manifesto" i już myślałam, że zostanę na tydzień cyborgiem, ale... po pierwsze: to nie do końca to. Chcę takiej muzyki, ale na początek lepsze byłoby coś sztandarowego, typowego, a to nie brzmi pierwszoligowo.

Po drugie: nastąpiło załamanie pogodowe i... wpadłam w progresy. Dopadło mnie w czwartek. Niskie ciśnienie i natchniony nastrój poprowadził mnie od Archive aż do 12/52: "In Absentia" Porcupine Tree. Poczułam, jakbym doznała jakieś iluminacji. Wchodziło lekko, nie mogłam się nasycić, słuchałam na okrągło, tych smętów, tych nudów, marudów... Płyto, gdzieś ty była w te wszystkie burzowe dnie mego życia?



Weźmy "Trains", singielek i chyba najpopularniejszy ich kawałek. Delikatny, łagodny i rozmemłany jak piąta nad ranem. Przed zapadnięciem w sen chroni człowieka jedynie szkielet z gitary, co prawda akustycznej, ale cóż. Pan śpiewa aksamitnie, czyli zupełnie niedopuszczalnie, ale cóż. Doznałam obsesji, a z tym się nie dyskutuje. I'm dying of love, it's ok.

Na płycie czasem coś zabrzmi mocniej, podtrzymując ofiarę przy życiu, jak w "Blackest Eyes". Miałam refleksję, że wszystko zależy od kontekstu: kiedy mamy spokojne, melodyjne podłoże z takim godnym potępienia wokalem to nawet lżejsza gitarka elektryczna brzmi konkretnie. No ale to nie tylko melodyjność, bo są kawałki, które mogłyby spokonie pretendować do wagi... hmm... lekkopółśredniej. Na przykład gęste "The Creator Has a Mastertape", czy ornamentowe "Wedding Nails". Podoba mi się też "Strip The Soul": przejawia się w nim kontrast aksamitność - pokiereszowanie. Wolę pokiereszowanie, więc wpajam w siebie aksamitność, żeby mnie mocniej uderzyło, jak już nastanie.

"In Absentia" to płyta dla mnie przyswajalna w całym najlepszym tego słowa znaczeniu. Nie wiem, czy jest kamień poruszajacy progresywną lawinę, czy, kto wie, może nawet Magmę, ale na pewno było to coś dobrego na potrzebę wczuwy w deszczowe dni. Słuchałam jej intensywnie, aż do skrajnego rozrzedzenia krewi, dlatego z błogością zażyję czegoś gęstego, ciężkiego i żelaznego...

Mam nadzieję, że szybko dojdę do siebie, bo dzisiaj już wtorek.

Muzykografia:
album "God is an Automaton" Sybreed, 2012 r.
album "In Absentia" Porcupine Tree 2002 r.

2 komentarze:

  1. Trains, rozmemłany? sama jesteś rozmemłana:P jest w tym mnóstwo mocy, tylko innego typu niż w Metallice.. czy czymś:) tak dużo, że nie ogarniam, jak coś takiego się komponuje.. teoretycznie to tylko 6 akordów.
    In Absentia, moja ulubiona ich płyta (a może ex aequo z kilkoma innymi?..), dobry wybór;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież nie mogę tak otwarcie przyznać, że jest moc, bo to progresmęty :P
      Ale "Trains" mi już zostanie. Kojarzy mi się ze smugą bladego światła wpadającą przez okno o świcie i robię się od niego taka... o zgrozo... radosna.

      Usuń