"Nevermind" Zbyszek słuchał ze swoją pierwszą miłością, Danką. Obydwoje wówczas identyfikowali się z tym przekazem, przeżywali głęboko i wspólnie. Byli razem w muzyce, przez co ona stała się miejscem ich dwojga. Nastoletnia miłość jednak skończyła się, ale mieszanka ich emocji i dźwięków pozostał tak boleśnie nieprzystająca do rzeczywistości...
Kocham muzykę i daję się kochać muzyką. Konsekwencje tego bywają koszmarne: muzyka odpowiednio nasączona emocjami, zachowuje je w sobie, nawet jeśli one przeminą, wygasną, odwrócą się, przekształcą... I później jak oparzona uciekam, wyłączam, zagłuszam już po pierwszych dźwiękach, bo przypomina mi się, że
on mi kwiatek przyniósł, wino piliśmy albo jeździliśmy po wiochach samochodem...
Tak miałam na przykład z "Heaven is a lie" Lacuna Coil. Pięknie było, gdy mi to włączył po raz pierwszy. Tak mi się sposobało, że puszczał ten kawałek, kiedy chciał mi zrobić przyjemność. Później się schrzaniło między nami i od tej pory na dźwięki "Heaven is a lie" zalewała mnie krew.
Mam na to sposób: słuchać dalej, na okrągło i do znudzenia. Zamazać wspomnienia innymi wspomnieniami, rozcieńczyć je zwykłością, codziennością, bólem głowy, zamiataniem, obcinaniem sobie paznokci u stóp... Głupio roztkliwiać się nad tym, co było kiedyś przy tym utworze, gdy właśnie je się pomidorową z kluskami. Tak się sprowadza wyidealizowany obraz och'ów i ach'ów do poziomu bruku.
Bolesne? Absurdalne? Powiedziałaby, że konieczne, jeśli ktoś ma takiego świra jak ja. Można albo dawać się płoszyć paru dźwiękom albo raz na zawsze ukatrupić zjawy, które się w tych dźwiękach ukryły. Bo przecież co było, a nie jest, nie liczy się w rejestr - dlaczego miałoby zatem zmartwychwstawać i straszyć ludzi?
Uwalniajmy muzykę od pamięci. Jest tego warta.
Racja, każdy ma takie kawałki, przy których szlag człowieka trafia.. Można je próbować oddemonizować. Choć wątpię, żeby udało rozcieńczyć mocne wspomnienia kremem z brokuła;) Prawdziwą moc muzyka ma w połączeniu z wydarzeniami, i to jest chyba esencja muzycznego dreszczu. Więc może czasem lepiej próbować oddemonizowania człowieka, a mix muzyczno-wspomnieniowy zostawić w spokoju:)
OdpowiedzUsuńMyślę teraz, że to trochę jak u psów Pawłowa... Muzyka jest bodźcem, z którym wiąże się jakieś wydarzenie. Jeśli to wydarzenie nie następuje, to i tak piesior się ślini. Uważam, że gdy wystarczajaco wiele razy wystawi się na działanie bodźca, to w końcu można przestać się ślinić albo przynajmniej zacząć robić coś innego, np. szydełkować. Ale to wszystko jest niezależne od wydarzeń, które miały nastąpić po bodźcu i z założeniem, że chcę się wystawiać na działanie bodźca.
UsuńMówiąc po ludzku: chcę słuchać, a nie chcę się roztkliwiać, więc będę słuchać aż przestanę się roztkliwiać. :P Ludzi i demonów się nie lękam, szczególnie jak mają dla mnie krem z brokuła. :D