niedziela, 8 czerwca 2014

Uwolnić muzykę od pamięci

Zbyszek nie słucha Nirvany. Gdy słyszy pierwsze dźwięki "Smells like a teen spirit", jak porażony ucieka jak najdalej źródła muzyki. Zbyszek, tak jak ty, był kiedyś zakochany.

"Nevermind" Zbyszek słuchał ze swoją pierwszą miłością, Danką. Obydwoje wówczas identyfikowali się z tym przekazem, przeżywali głęboko i wspólnie. Byli razem w muzyce, przez co ona stała się miejscem ich dwojga. Nastoletnia miłość jednak skończyła się, ale mieszanka ich emocji i dźwięków pozostał tak boleśnie nieprzystająca do rzeczywistości...

Kocham muzykę i daję się kochać muzyką. Konsekwencje tego bywają koszmarne: muzyka odpowiednio nasączona emocjami, zachowuje je w sobie, nawet jeśli one przeminą, wygasną, odwrócą się, przekształcą... I później jak oparzona uciekam, wyłączam, zagłuszam już po pierwszych dźwiękach, bo przypomina mi się, że
on mi kwiatek przyniósł, wino piliśmy albo jeździliśmy po wiochach  samochodem...

Tak miałam na przykład z "Heaven is a lie" Lacuna Coil. Pięknie było, gdy mi to włączył po raz pierwszy. Tak mi się sposobało, że puszczał ten kawałek, kiedy chciał mi zrobić przyjemność. Później się schrzaniło między nami i od tej pory na dźwięki "Heaven is a lie" zalewała mnie krew.

I co zrobić...? Co by nie mówić, ładna to pioseneczka, może nie tak popularna, że wszędzie ją można usłyszeć, ale może się zdarzyć. Muzyka sama w sobie nie zawiniła, więc dlaczego by sobie nie posłuchać jej czasem bez obciążenia emocjonalnego?

Mam na to sposób: słuchać dalej, na okrągło i do znudzenia. Zamazać wspomnienia innymi wspomnieniami, rozcieńczyć je zwykłością, codziennością, bólem głowy, zamiataniem, obcinaniem sobie paznokci u stóp... Głupio roztkliwiać się nad tym, co było kiedyś przy tym utworze, gdy właśnie je się pomidorową z kluskami. Tak się sprowadza wyidealizowany obraz och'ów i ach'ów do poziomu bruku.

Bolesne? Absurdalne? Powiedziałaby, że konieczne, jeśli ktoś ma takiego świra jak ja. Można albo dawać się płoszyć paru dźwiękom albo raz na zawsze ukatrupić zjawy, które się w tych dźwiękach ukryły. Bo przecież co było, a nie jest, nie liczy się w rejestr - dlaczego miałoby zatem zmartwychwstawać i straszyć ludzi?

Uwalniajmy muzykę od pamięci. Jest tego warta.

2 komentarze:

  1. Racja, każdy ma takie kawałki, przy których szlag człowieka trafia.. Można je próbować oddemonizować. Choć wątpię, żeby udało rozcieńczyć mocne wspomnienia kremem z brokuła;) Prawdziwą moc muzyka ma w połączeniu z wydarzeniami, i to jest chyba esencja muzycznego dreszczu. Więc może czasem lepiej próbować oddemonizowania człowieka, a mix muzyczno-wspomnieniowy zostawić w spokoju:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę teraz, że to trochę jak u psów Pawłowa... Muzyka jest bodźcem, z którym wiąże się jakieś wydarzenie. Jeśli to wydarzenie nie następuje, to i tak piesior się ślini. Uważam, że gdy wystarczajaco wiele razy wystawi się na działanie bodźca, to w końcu można przestać się ślinić albo przynajmniej zacząć robić coś innego, np. szydełkować. Ale to wszystko jest niezależne od wydarzeń, które miały nastąpić po bodźcu i z założeniem, że chcę się wystawiać na działanie bodźca.

      Mówiąc po ludzku: chcę słuchać, a nie chcę się roztkliwiać, więc będę słuchać aż przestanę się roztkliwiać. :P Ludzi i demonów się nie lękam, szczególnie jak mają dla mnie krem z brokuła. :D

      Usuń