sobota, 28 czerwca 2014

Znaczenie muzyki

Czasami ponosi mnie romantyczny duch (ciężko mu, ale jakoś daje radę) i pod jego natchnieniem zaczynam zastanawiać się, czy muzyka może służyć do rozmawiania? Albo inaczej: czy to, że czegoś słucham, coś znaczy?
 

Internety serwują nam mozliwość możliwość ujawniania, czego się właśnie słucha, polewając to lepkim lukrem fajności. Fajnie jest udostępniać, pokazywać, przekazywać i obnażać. Kto tego nie robi, jest co najmniej podejrzany, a w skrajnym wypadku po prostu nie istnieje.

Zjawisko komunikowania o tym, co słuchamy, jest powszechne w pewnych kręgach, więc gdyby można było wnioskować z tego, co znaczy słuchane, jakie to by bylo źrodło informacji! Z resztą porozumiewanie się za pomocą dźwięków jest czymś oczywistym. Każdy jakieś dźwięki z siebie wydaje, część z nich coś znaczy. Znaczą również dźwięki wydobywane z instrumentów, np. rytm wybijany na bębnach w Afryce służył komunikacji na dużą odległość.

A co to znaczy, że dźwięk coś znaczy? Po prostu inni ludzie rozumieją pod nimi COŚ, i jest to mniej więcej to samo dla tych, co bębnią i dla tych, co słuchają. I niby sytuacja jest tu prosta: mamy jakąś sekwencję dźwięków i ustalamy wśród przyjaciół i znajomych, że ona będzie coś znaczyć, a później używamy jej, gdy chcemy przekazać to znaczenie. Tak się stało u zarania języka i na tym samym polega podawanie hasła "żyrafy wchodzą do szafy".

Weźmy więc coś bardziej skomplikowanego: utwór muzyczny. Oo, to jest bardzo dużo sekwencji dźwięków, część z nich ewidentnie coś znaczy - są to dźwięki rozpoznawane przez nas jako mowa. Wspólnie i mniej więcej zgodnie możemy też stwierdzić, czy utwór jest smutny czy wesoły.
W miarę pewne jest też znaczenie nadane utworowi przez muzyka, jeśli mówimy o piosenkach. Utwór może mieć też jakieś znaczenie kulturowe, np. "House of the rising sun" znaczył coś dla jakiejś grupy w jakimś czasie. Innym przykładem może być hymn Polski, który dla Polaków ma specjalne znaczenie, ale Urugwajczyk mógłby pomyśleć, że mało radiowy kawałek i potańczyć się przy nim nie da...

Póki znaczenie jest mniej więcej ustalone w jakiejś grupie, muzyka może służyć komunikacji. Ale im mniejsza grupa, tym trudniej, bo zaczynają wchodzić w grę osobiste interpretacje. Dla Zbyszka i Danki "Smells like a teen spirit" mogą znaczyć już zupełnie co innego, mimo że razem tego słuchali. Odkąd ze sobą zerwali, jego zalewa krew już przy pierwszych dźwiękach, a ona zalewa się rumieńcem i staje się tajemniczo milcząca.

Utwór myzyczny jest więc takim hiperznakiem. Ma tak dużo znaczeń, że właściwie to przestaje mieć jakieś znaczenie. W dodatku dla jednostki może znaczyć coś zupełnie specyficznego i osobistego. Wtedy komunikacja nie jest już możliwa, chyba że uznamy, że można komunikować się ze sobą samym.

Wychodzi na to, że playlistowy eshibicjonizm tworzy tylko szum, który tak dużo znaczy, że nic nie znaczy. Oczywiście może znaczyć, kiedy wśród znajomych i przyjaciół ustalimy: jak słucham Smerfnych Hitów to znaczy, że ciasto mi się przypaliło. Ale po co to komu (kto nie szuka Ryszarda Ochudzkiego albo np. nie planuje zamachu terrorystycznego)?

I tak oto wkurzony romantyczny duch wypuszcza mnie ze swych objęć, a ja lecę w dół, tam gdzie moje miejsce. ]:->

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz