niedziela, 16 grudnia 2012

Wyznania psychofanki

No mam tak, nic na to nie poradzę. Potrafię słuchać muzyki jednego zespołu w kółko przez pół roku, roku, dwa lata... Przechodzę kolejne etapy uzależnienia, doznaję różnych stanów od fascynacji do obrzydzenia i z powrotem.

Nie tylko na uszy mi się rzuca, ale też na oczy: oglądam teledyski, nagrania live, zdjęcia i upajam się. Niektóre filmiki znam na pamięć klatka po klatce, mam ulubione ujęcia i czekam na nie odtwarzając wszystko od początku po raz n-ty, żeby doznać całego kontekstu.

Czasami myślę, że to złe. Jakoś się próbuję opanować, zająć uwagę na chwilę czymś innym, spróbować czegoś innego, ale skutek zazwyczaj jest odwrotny...
Zapowiadało się, że Pearl Jam będzie moim obiektem psychofanii. Pomyślałam: jakie to pretensjonalne, słuchać Pearl Jam. Usiłowałam przestać, ale moja percepcja już była ustawiona na odnajdywania odniesień. Wszystko kojarzyło mi się z ich muzyką, ślepia tęskniły za teledyskiem do "Even Flow" i bałam się otwierać lodówkę w obawie, że wyskoczy z niej Eddie Vedder.
Dlatego, przekornie, uzależniłam się od Soil. Teledysk do "Halo" był moim sacrum i profanum w jednym: niby nic nadzwyczajnego, a potrafiłam odtworzyć każdą sekundę w pamięci, jakbym oglądała na bieżąco. Później wtłukłam sobie do głowy wszystkie inne ich teledyski z "Unreal" na czele (ah, te ujęcia Ryana w stylu "my little puppy", aż mnie mdli z ambiwalencji).
A potem, tropem McCombsa, od Drowning Pool. Teraz ich już nie kocham, bo Ryan wrócił do Soil, a do nowego wokalisty DP nie mam serca, bo jest nowym wokalistą. (Hermeneutyka miłości do symulakrów rządzi się nieubłaganymi prawami, a najważniejsze z nich to Prawo Inżyniera Mamonia.)

Teraz mam nowy zespół do czczenia. I znów: niby nic, a nie mogę przestać słyszeć. Jestem na etapie sprzężania fonii z wizją.



Days of the New. Nienawidzę kochać tej muzyki. Powyżej teledysk do jednego z ich największych przebojów. Nie tylko w mojej głowie (mam nadzieję...). Travis Meeks, existing only to bring me down, wówczas jeszcze piękny, młody, u progu zjazdu w metę i przed wcieleniem się w Morrisona w "The End" czy "L.A. Woman".

No cóż... Po prostu jestem psychofanką. Obiekt mojej fascynacji się zmienia, ale sposób pozostaje wciąż ten sam: słucham w kółko, uwielbiam i nie znoszę, czytam, słucham, oglądam, uwielbiam trochę stabilniej, jeszcze mocniej nie znoszę... i tak do następnego zespołu.
Mam nadzieję, że to nieuleczalne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz