czwartek, 27 grudnia 2012

Post po poście słuchawkowym

Jakiś czas temu skończył się mój przymusowy post. Trwał on parę miesięcy, a jego bezpośrednią przyczyną było zepsucie gniazda słuchawkowego w telefonie. Mogłam słuchać muzyki tylko w moim pokoiku z głośników! Dla kogoś tak uzależnionego to istny detoks.


Na początku było okropnie. Wychodząc gdziekolwiek dostawałam telepawki już po zamknięciu drzwi. Wyraźnie czułam przejmującą nieobecność, głuchą pustkę, samotność. Rozglądałam się panicznie, wyłam wewnętrznie, dla uspokojenia po cichu recytowałam dyskografię Metalliki...
Po jakimś czasie przywykłam do bez-muzycznych wyjść. Przestałam wtulać się w zasłuchawkowanych współpasażerów komunikacji miejskiej i przyklejać do ulicznych grajków. Uszy wyczuliły się na dźwięki ulicy. Słyszałam rozmowy ludzi, słyszałam nawet, że czasami ktoś się odzywał do mnie...! Byłam oczyszczona i w dodatku mniej samotna niż z muzyką na uszach!

Teraz jestem znów odpowiednio zcyborgizowana, więc wolną rękę w dawkowaniu dźwięków. I co? Nie mogę się przyzwyczaić! Z muzyką na uszach, świat jest inny, ja jakaś odizolowana, a w dodatku coś nowego się pojawiło, ta nowa "warstwa". Ulica staje się teledyskiem. Przejście z jednego punktu do drugiego to jak film z podkładem muzycznym. Nie dość, że wpływa to na jakość głupiego wyskoczenia ze śmieciami, to wpływa na jakość muzyki.

Dziwnie się czuję. Nie rozumiem dlaczego nagle Travis mi mruczy do ucha jak ja stoję między ziemniakami i burakami, kupując suszone daktyle. Przecież Pani Krysia od daktyli oprócz bycia człowiekiem, Panią Krysią, daktylodawczynią, staje się:
  • intruzem, który mi zagłusza Travisa
  • statystką w teledysku
Travis z kolei staje się grajkiem do kapusty kiszonej i jajek od kur z chowu ściółkowego! No nie...! Ideał mi na własne uszy sięga bruku!

Post podziałał nazbyt dobrze, teraz do zasłuchawkowanych uczucia mam ambiwalentne: trochę mi swojsko, trochę współczuję. Nie dość, że to niewygodne, bo się ciągną te kable jak pępowiny, odcina się człowiek od innych ludzi, to jeszcze ilość nie przekłada się na jakość. Jak się wpycha w siebie strumienie muzyki non stop, to przestaje ona być odrębnym przedmiotem. Zlewa się ze światem, więc trzeba przyjmować coraz większe dawki, żeby zadziałało, a to prowadzić może do słuchania albo diaksa, albo Capelli Cracoviensis.

Prowokacyjnie więc rzucę:  
Kto naprawdę kocha muzykę, ten nie słucha jej w każdej sytuacji, cały czas.
Prawdziwie słucha się wtedy, kiedy czas i całą uwagę poświęca się muzyce, a nie ciąga ją ze sobą do byle warzywniaka.
Howk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz