wtorek, 11 grudnia 2012

Music - highly addictive drug

uzależnienie, med. stan psychicznej i fizycznej zależności od jakiegoś psychoaktywnego środka chemicznego, przejawiający się przymusem jego przyjmowania w oczekiwaniu na efekty działania tego środka lub dla uniknięcia objawów abstynencyjnych;
np. uzależnienia: lekowe, toksykomanie, lekomanie, narkomanie, nikotynizm; niekiedy za uzależnienia uznaje się wszystkie nawykowe zachowania z zatraceniem indywidualnej niezależności (np. uzależnienie od mody, telewizji, komputera).
(z Encyklopedii PWN)



Tak się składa, że nie piję alkoholu, nie palę papierosów ani nie przyjmuję innych psychoaktywnych substancji (poza kawą w rozsądnych ilościach). Jednak jest coś, co przyjmuję "w oczekiwaniu na działanie", coś, czego nie przyjęcie grozi "objawami abstynencyjnymi".

Muzyka. Śnię ją. Gdy jej nie ma, czuję fizyczny dyskomfort. Słyszę ją w głowie, jak natrętnie dopomina się odtworzenia po raz tysięczny. Podejrzewam, że jakimś sposobem płynie w moich żyłach, wbudowana jest w mięśnie. Myślę, że ścieżki dźwiękowe wyryte są na moich zwojach mózgowych.

Zastanawiałam się kiedyś nad związkiem muzyki i narkotyków... Dlaczego jedno z drugim jest tak mocno sprzężone, mimo że muzyka nie jest "psychoaktywnym środkiem chemicznym"?
Ja mam taką dzisiaj tezę: muzyka to narkotyk. Tylko o troszkę innej specyfice. Tak, że nie wszyscy są na niego podatni.
Bo jak inaczej wyjaśnić moje wrażenia "muzycznego ucieleśnienia"...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz