czwartek, 20 marca 2014

Brzydka i wściekła

Myślę sobie, że muzyka, którą lubię, nie ma jakichś szczególnych wartości estetycznych. Szybkie porównanie, dajmy na to, Czajkowskiego i Burzum*. Pierwszego da się słuchać i nawet przyjemne to. Drugi sprawia, że uszy krwawią. Ale z jakichś powodów i pierwszy i drugi ma zwolenników. Dlaczego? No widocznie i jedno i drugie zaspokaja jakąś potrzebę pewnej grupy ludzi.

No ale jaką potrzebę zaspokaja na przykład to:



Pan śpiewa, że wpycha sobie palce do oczu. Hmmm... No dobrze, mówi się o estetyce brzydoty, o grotesce, że ludzie ogólnie rzecz biorąc nie lubią tylko tego, co ładne, puszyste, różowe i jest to króliczek, ale znajdują też upodobanie w makabrze, brzydocie, grozie. 
Powiedzmy więc, że ta muzyka ma wartość estetyczną: jest brzydka. Ale jest jeszcze coś poza tym, co mnie tak do niej ciągnie...
 
Wartość emocjonalna
No z jakichś powodów ten pan sobie pcha palce do oczu. No źle mu, ma jakieś rozterki emocjonalne czy, och, egzystencjalne i wyraża to z bezkompromisową wściekłością. I w dodatku, jak na załączonym obrazku widać, ma ze sobą cały tłum. Tłum ludzi, którzy też się tak czują. 

Co za paradoks, gdy utwór jest o samotności, a staje się hymnem tysięcy osób na całym świecie. Setki przychodzą na koncerty i śpiewają razem: jestem taki samotny! Bo przez uczestniczenie w tej muzyce, uwalniają się, przeżywają katharsis.

Muzyka może być różna. Może być intelektualna, techniczna, inspirująca, a może być takim emocjonalnym strzałem, który człowieka powala. 
Trudno jest na ten temat pisać coś uniwersalnego, bo to wszystko opiera się tylko na moim czuciu. Muzyka wynika z jakiejś emocji i jako coś wytworzonego znów wchodzi w te emocjonalne ludzkie zawirowania, a dla każdego ona później może być czymś innym. 
Ktoś może nie lubić Duality, bo chomik go ugryzł przy tym utworze. Kto inny może spędził upojne chwile z innym człowiekiem, słuchając tej muzyki. O ile pierwsze ma jeszcze coś wspólnego z tym "pain", to drugie nie, ale właściwie moja emocja związana z muzyką nie musi mieć niczego wspólnego z zamysłem artystycznym, intencją twórcy, znaczeniem tekstu.

Muzyka więc wynika z pewnej potrzeby, zaspokaja pewną potrzebę, ale także wywołuje potrzebę.
Weźmy to Duality. Powiedzmy, że jak dla mnie Duality najbardziej odpowiada uczuciom frustracji, bólu, izolacji (co nie trudno sobie wyobrazić). Jak usłyszę ten utwór kicając po łące w pełnym słońcu, trzepocząc zwiewną sukienką w kwiatki (co już trudniej sobie wyobrazić), to coś jest nie tak. Wtedy albo zwieję, żeby nie słuchać, albo dostanę deprechy.

Więc: kogoś coś bolało, zrobił muzykę, muzyka poszła w świat, ja sobie ją zinterpretowałam po części sugerując się nią samą, a po części moją biografią. W wyniku tego na mojej playliście jest cała paleta emocji, od neutralnych do skrajnych, od radosnych do "do dupy". Zazwyczaj słucham tego, co akurat współgra z moim wewnętrznym stanem. Jak mam płakać (bo baba jestem, a baby czasem płaczą), to mam utwory do płakania. Słucham ich w kółko i sobie płaczę. Wcale nie muszą być to utwory o płakaniu, może być to "Rajd Valkirii" albo "Oye como va", bo wpłynąć na to może "czynnik biograficzny".

Czasami wykorzystuję to, że muzyka wywołuje emocje i żeby nie płakać, nie włączam po raz kolejny "replay", tylko powoli przechodzę przez mniej-płaczliwe do takich w miarę stabilnych aż do muzyki do kicania po łące.
 
I niby nie ma znaczenia tu gatunek muzyczny, ale mi jakoś wyjątkowo pasuje brzydka i wściekła muzyka samotności, której słuchają tłumy.


*no dobra, nie słucham Burzuma. Tylko czasami się coś zaplącze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz