niedziela, 28 lipca 2013

Ciało aniołka

Zbity pod sceną tłum faluje, a na tej fali przepływają pojedyncze, rozprężone ciała. Mają rozłożone ręce, nogi i są całkowicie poddane przypływom i odpływom. Ja (modą chyba hunterową) nazywam je aniołkami. Reszta świata mówi o crowd surfingu.

Skąd to się wzięło i po co to komu?

Podobno wzięło się z koncertu Petera Gabriela z 1982 roku, kiedy podczas kawałka o znaczącym tytule "Lay Your Hands On Me" Pan Piotrek dał się ponieść tłumowi. Można to nawet obejrzeć tutaj:



Myślę, że nie nie pozostawia to wątpliwości po co to komu. To jest właśnie jeden z przejawów poczucia wspólnoty, charakterystycznego dla koncertów. Pogrążony w ekstazie tłum staje się jednością. Ciała tworzą jeden pulsujący twór, morze wyciągniętych w górę rąk, po którym można  przepłynąć. I wpływasz: wychodzisz do góry, unoszą cię dziesiątki rąk, wolno przemieszczasz się wraz z falami.

Poza tym służy do bardziej prozaicznych rzeczy, np. do przemieszczania się. Trudno jest przeciskać się między ludźmi, kiedy potrzeba uzupełnienia płynów jest większa niż potrzeba stania pod samym głośnikiem. Z resztą wśród czarnodusznych braci istnieje cień zagrożenia bycia co najmniej podeptanym, zdaje się więc, że bezpieczniejsza jest droga "morska".

Występowanie

Aniołki pokazują się najczęściej na koncertach, ogólnie mówiąc, rockowych. Zdawałoby się, że zostać nim można tylko na dużych koncertach, najczęściej pod sceną, gdzie zagęszczenie jest największe. Zdarzają się jednak przypadki takie jak koncerty wspomnianego już Huntera. Przy "Między niebem a piekłem" choćby pod sceną luźno stało 10 osób, będzie leciał aniołek. To taki stały punkt imprezy.

Szczegóły techniczne

Przyjrzyjmy się temu zjawisku z bliska. Jedną osobę na raz dotyka nagle 15 osób. Czy gdziekolwiek indziej w przestrzeni publicznej się to zdarza? To zupełny fenomen, że nagle z takiego dystansu, nagle z proksemicznego podziału na sferę społeczną, osobistą i intymną, wchodzimy na taki poziom bliskości. Bliskości absolutnej, znoszącej też podział ciała na strefy, których można publicznie dotykać i tych, które dotyka się tylko w wyjątkowych, intymnych sytuacjach. Czynności i okoliczności są szczególne, prawie jak podczas rytuałów.

Lay your hands on her

Spektakularnie wygląda to dla oglądacza koncertu na DVD. Nie doświadcza tej wspólnoty bezpośrednio, ale za to może chłonąć jej przejawy oczętami. Zawsze to coś. Słabo wyglądać to może dla kogoś stojącego w tłumie, a kto nie jest zaangażowany we wspólne czucie (głośniejszy jest kac, boląca stopa albo rozbita warga): nie ma wtedy jak uciec przed takim dryfującym nad tobą ciałem, cóż, trzeba toto przenosić, inaczej spadnie na ciebie. A dla samego surfera?

Aniołki mają różne płcie. Peter Gabriel to Peter Gabriel... Koszulę mu co prawda zdjęli i nie jemu jedynemu (o, szczęśliwi ci, co zdarli koszulkę z Eddiego V.!), poza możliwością uszkodzenia, z którą liczyć się musi każdy crowdsurfer, to chyba jedyne ryzyko, które ponieść może mężczyzna.
A co, gdy aniołkiem jest kobieta, której ciało jest szczególnie poddane różnym restrykcjom i które bardziej jest kojarzone z seksualnością (bo co prędzej się skojarzy z seksem: udo kobiece czy udo męskie?). Co się dzieje z ciałem kobiety wydanym na łaskę tłumu, który dotrze wszędzie? Dla mnie interesującym przykładem jest to:



Ubrana na nago Lady Gaga dała się ponieść emocjom i swoim fanom podczas koncertu Semi Precious Weapon w 2010 r. Powiedziała później, że była wtedy "very excited", więc pewnie podobnie jak Peter Gabriel. Jednak to, co się z nią działo, wyglądało raczej jak ugrzęźnięcie i powolne zapadanie się niż płynięcie. Przynosi to na myśl orię. Pogańskości dopełniłoby chyba tylko rozszarpanie celebrytki na strzępy (mam wizje trochę jak z "Pachnidła"...). W dodatku te wszystkie telefony z każdej strony robiące tysiące zdjęć: dzisiaj tłum nie tylko maca, ale też dokumentuje ku czci wzrokocentryzmu. Teraz można znaleźć zdjęcia każdego skrawka ciała Gagi, wpadniętego w ten tłum.
Swoją drogą jest to w ogóle bardzo ciekawy materiał do analizy dla jakiegoś muzykofila-kulturoznawcy. Jest dzień, ludzi w sumie nie dużo, śpiewa osobnik w srebrnych szpilkach... No, ale to fenomen Gagi. (Beyonce wyszło to jakoś lepiej. Można bez scysji? No można.)

Co ze zwykłymi śmiertelniczkami? Well...


One pozostają zwykłymi śmiertelniczkami o anonimowych ciałach. I to jest druga strona wzniosłości, jedności i wspólnotowości, której oddaje się taka anielica. Tłum tworzą indywidualności, więc zawsze znaleźć się tam może pan w zielonej koszulce, który skorzysta z szansy (nawet jeśli szczególnie się mu jej nie będzie dawało, jak powyżej). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz