sobota, 23 marca 2013

Powtórka z liceum

Czy można przedłużyć licealny okres naiwnej świeżości, która każe nam śledzić każdy dźwięk, każdy kontekst, każdą hipotetyczną myśl poczochranego wokalisty, uczyć się na pamięć tekstów a nawet porywać się na instrumenty muzyczne w celu mozolnego, osobistego rekonstruowania melodii...?

Tabula rasa kompetencji muzycznej w końcu się pokrywa jakimiś impresjami mniej lub bardziej świadomie tworzonymi, zasklepia się człowiek w czymś. Traci tą płomienną fascynację, zapalającą się już przy pierwszym odsłuchaniu "Smells like a teen spirit", które od tej pory ma być słuchane już zawsze, do końca świata, bo jest PRAWDZIWE. Niknie umiejętność utożsamiania się zupełnego i całkowitego z afirmowaną przez muzykę ideologią. Mówię jak zgred, "utożsamiania się", a to przecież odwrotnie: wierzy się, że ta muzyka OPISUJE MNIE. Że naprawdę I'm so happy 'cause today I've found my friends...

Zdaje się, że fascynacja muzyką przy dobrych wiatrach (a przynajmniej w moim przypadku) może się przejawiać niezależnie od wieku, ale nie aż tak intensywnie, bo ziemniaki na obiad trzeba też kupić. Człowiek staje się nawarstwiony, ileż to godzin już przesłuchał...! Jeden utwór, mimo że jest całą głębią znaczeń, wciąż jest zbyt jednoznaczny, by można się było w nim odnaleźć. Możliwość "wżycia się" w muzykę robi pretensjonalna, infantylna...

Muzyka, której słucha się będąc rozkosznie nie-kompetentnym, wnika w człowieka głęboko... A jest to różna muzyka, czasami, zdawałoby się, że jakaś mało ambitna. Z drugiej strony są na świecie rzeczy, co tu dużo mówić, świetne, w które nigdy nie ma się okazji zagłębić, a co by było, gdyby to one ustanowiły podstawę, pierwszą "warstwę" na czystej tablicy? Na świecie tyle muzyki, na którą i dwudziestu lat w liceum nie starczy, a mogłaby stanowić tak interesujący punkt zaczepienia dla młodego umysłu...

Za nic bym nie oddała dźwięków, które wpompowałam w siebie w liceum, chociaż części nie dotknę już nigdy, jako jakiejś pieczęci na wspomnieniach (to tak w ramach muzyczno-magicznego myślenia) albo po prostu dlatego, że jest rzępoleniem, którego mój wysublimowany słuch już nie zniesie. Jednak gdybym mogła przeżyć jeszcze jedno liceum, jeszcze raz móc się tak dziewiczo zafascynować, to chciałabym, żeby obiektem tej fascynacji była muzyka Toma Waitsa.

Uważam, że otwiera ona pewną gałąź estetyki, pewien styl myślenia, który teraz jest mi obcy, a jednocześnie frapujący. Mój heavy-metalowy rodowód przyjmuję jako mocno wpływający na światopogląd, a co, jeśli by go nie było, bo byłby właśnie ten pan ze strusiami?


1 komentarz: