Buaum-uaum-uaum-uaum-rakatak... Klask, klask, klask... Buaum-uaum-uaum... Plask...
Och, marrrau! - chciałoby się dodać. Mają mnie całą, od kopytek po czułki, które wprawiają swoim rozchełstanym brzmieniem w drżenie rozkoszy. Poniekąd pozostając w klimatach alternatywnych i poniekąd dochowując (tym razem) wierności jedynej właściwej muzyce \m/, słucham: Primus "Green Naugahyde".
Oh, I like it, I really, really like it. Ich wymowność i mroczną ironię, ich plaskające brzmienie, które - ku konsternacji najbliższego otoczenia - udziela mi się w mowie (usiłuję naśladować paszczą).
Primus to dla mnie takie mroczne muppety po apokalipsie z przesycenia, przetwarzające odpadki kolorowej komercyjnej hiper-hop-pop-kultury. Napisałam, że poniekąd-alternatywny-poniekąd-metal, a tak naprawdę to mieszanina różnistych wpływów, tworząca zupełnie nowy, prześmiewczy w wymowie bigos. Bigos popijany zupą z kraba - bo w ich twórczości są zarówno motywy kulinarne (choćby nazwy płyt "Frizzle Fry", "Pork Soda"), jak marynistyczne (morskie opowieści typu "Last Salmon"), kulinarno-marynistyczne (płyta "Sailing the Seas of Cheese") a także zoologiczne: łososie, wiewiórcze oczy, i, co najważniejsze, za dużo szczeniaczków!
W dodatku to wszystko jest ogarniete, spięte i porządnie załomotane. Nie ma fuszerki. To po prostu jest dobre. Tak bardzo, że wsiąkłam w Primusa całą dyskografię, a 2 płyty to była minimalna dawka fikuśności, którą musiałam przyjąć dziennie w czasach sprzed zapłonu ucha, który bezlitośnie przerwał przyrost psychofanii. Co nie zmienia faktu, że to jest dobre. Buaum, buaum-uaum...
Pisać, oczywiście, będę dalej. Zobaczymy co za stwór ze mnie wyewoluuje w przyszłości. Kto wie, może w końcu zacznę słuchać Capelli Cracoviensis...?
Muzykografia:
Primus, cała dyskografia :)