Jest to teledysk do utworu "My Valentine" Paula McCartneya. W innej wersji występuje też Natali Portman, która jest dużo wdzięczniejszym obiektem wizualnym, ale pozwolę sobie na tę dyskryminację. Nie dlatego, że jako kobieta bardziej kocham Johnnego... A może i dlatego.
Wirtualność wirtualnością...
Po takim teledysku spodziewać się należy wzrostu popularności lekcji języka migowego. Tylko trzeba pamiętać, że każdy język ma swój język migowy, więc nie ma łatwo.Tak oto twór wirtualny wpłynąć może na świat rzeczywisty. Okazuje się, że to nie do końca tak, że mamy oddzielne, autonomiczne domeny: rzeczywistość i wirtualność, a w dodatku można je od siebie odróżnić. A taki pogląd gdzieś się w głębi poprzedniego wpisu kryje, bo oświadczyłam z cała pewnością, że Pan Tu Nie Istnieje. Ktoś by mógł powiedzieć, że ok, nie istnieje, ale jakoś działa, przejawia się, sprawia, że niektórzy ludzie zaczynają się zachowywać w jakiś sposób, co jest już wyraźnie widoczne w "rzeczywistości".
Więc nie tylko to, że być może jakiś żywy Johnny Depp istnieje, ale i to, że nie istnieje, nie ma żadnego znaczenia, skoro wywiera wpływ.
Autokrytyka
Pytanie, które postawiłam pod koniec ostatniego tekstu jest błędne. Okazuje się, że czas spędzamy w jakimś dziwnym tworze wirtualno-realnym. Odróżnienia wirtualno- od -realno nie jest wcale takie oczywiste, wszytko zależy od kryteriów. Mamy Johnnego, mamy teledysk, mamy ekran komputera, mamy swoje oczy, mamy mózg, który przetwarza - co z tego jest realne?To pytanie takiej wagi jak 2500 lat myśli filozoficznej, ale jest istotne dla mojego małego poletka, skoro i tu się pojawiło.
Nie będę próbować na nie odpowiadać wprost. Myślę, że odpowiedź zawarta jest "podskórnie" w moich rozważaniach i prowadząc je dalej, w końcu dane mi będzie dotarcie do niej...
(taka ze mnie optymistka...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz